czwartek, 26 grudnia 2013

Świąteczna refleksja

Czy wiesz ile co roku wydajesz na świąteczne prezenty?

Ja w tym roku wydałam... hmm...niech policzę:
  1. mama: zestaw kremów przeciwzmarszczkowych 50zł, ceramiczne miseczki na sosy/przekąski - 30zł
  2. ciocia: książka + te same miseczki co mama - 50zł
  3. siostra: bluzka, płyn i sole do kąpieli - 80zł
  4. kuzyni: gra planszowa + zestaw kosmetyków - 50zł
  5. chłopak: zestaw do golenia/strzyżenia ok 150zł
  6. Mama i siostra chłopaka: drobiazgi za łączną kwotę 50zł
suma: 460zł

A czy wiesz, że w Polsce 2 MILIONY ludzi żyje poniżej minimum egzystencji*, które wynosi 466zł miesięcznie?

Poczytałam o tym dzisiaj i aż mi jest niezręcznie, że poszłam w tak duże wydatki...
Najważniejsze jest jednak to by mieć świadomość szczęścia jakie nas spotyka.

Tysiące osób spędzi święta w szpitalach i przytułkach.
Tysiące osób będzie w te święta cholernie samotna.
Tysiące musi pracować na stacjach benzynowych, w żabkach, freshach i sklepach monopolowych.
Jeszcze więcej osób będzie chodzić pijanych, czyli w sumie nie przeżyją świąt.



A jak wygląda Twoje Boże Narodzenie?
Jeśli masz wolne pracy, na stole czeka pyszne jedzenie, obok siedzą ukochane osoby a pod choinką znalazałeś prezenty to jesteś prawdziwym szczęściarzem! 


Doceń co masz wokół bo to co da Ciebie jest tylko jednym z wielu elementów świąt - dla innych jest całym światem i spełnieniem marzeń:)

Wesołych!

 *wyznaczonej przez Instytut Pracy Spraw Socjalnych

niedziela, 22 grudnia 2013

Jak przestać się martwić?

Na wakacjach wpadła mi w ręce książka o strasznym tytule: "Jak przestać się martwić i zacząć żyć" Dale'a Carnegie
Tytuł od razu skojarzył mi się z tanimi amerykańskimi, poradnikami w stylu "Jak pokochać siebie?" "Albo "Jak zmienić życie w 30dni"...

Mimo uprzedzeń, przewertowałam książkę i w kilku miejscach naprawdę mnie zaciekawiła. Uznałam, że ją przeczytam, najwyżej pominę "amerykańskie" złote myśli.

Faktycznie w kilku miejscach autor zniechęcał mnie opisywaniem "inspirujących" historii z happy endem, irytował przewidywalnością i płytkim podejściem do niektórych tematów.
Mimo to byłam w stanie pozakreślać w książce całkiem sporo mądrych przemysleń i wskazówek dla siebie. Książki to dla mnie mapy, lubię po nich pisać, rysować i zaznaczać fragmenty, które mnie szczegółnie zainteresowały.
Po latach wracając do danej lektury- czytam same zaznaczenia i w tej sposób szybko znajduję to co do mnie najmocniej trafiało.

Poniżej niektóre z moich ulubionych fragmentów z książki  "Jak przestać się martwić i zacząć żyć":

1.
"Na tym świecie byłoby o połowę zmartwień mniej, gdyby ludzie nie usiłowali podjąć decyzji zanim zdobędą wystarczającą wiedzę do jej powzięcia, Jeśli mam problem z którym przyjdzie mi się zmierzyć w środę o trzeciej nawet nie proóbuję podejmować decyzji w tej sprawie przed środą. W tym czasie koncentruję się na zdobywaniu wszystkich informacji, które dotyczą mojego problemu. (...) A kiedy wreszcie przychodzi środa, mam już wszystie dane i problem zwykle rozwiązuje się sam."

Najczęściej jest jednak tak, że "Chcemy tylko takich faktów, które usprawiedliwiają nasze stanowiko"

Po tym fragmencie zauważyłam, że faktycznie kiedy pojawiał się u mnie problem, to będąc pod presją podjęcia decyzji- podejmowałam ją w głowie a potem szukałam powierdzenia w faktach. Te które negowały moje rozwiązanie - bagatelizowałam, albo spychałam na dalszy plan.
Odkąd stosuję metodę Dale'a moje decyzje są w niemal 100% słuszne i naprawdę przemyślane.

2.
"Gdy nie mamy czym się zająć, nasze umysł przypominają próżnię. Każdy kto kiedyś uczył się fizyki wie, że "natura nie znosi próżni".(...) Natura dąży również do zapełnienia pustego umysłu. Czym? Zwykle emocjami. Dlaczego? Ponieważ takie uczucia jak niepokój, strach, nienawiść i zazdrość są u człowieka pierwotne, wywodzą się jeszcze z dżungli. Uczucia te są tak gwałtowne, że wypierają z naszych umysłów wszystkie radosne myśli i wrażenia.
James L. Mursell, profesor pedagogiki, ujął to bardzo dobrze w następująych słowach: "Zmartwienie najszybciej Cię zniszczy nie podczas działania, ale gdy skończysz już wszystkie zajęcia danego dnia. Twoja wyobraźnia może wtedy wymknąć się spod kontroli i podsuwać wszelkiego rodzaju rozwiązania oraz wyolbrzymiać każdą porażkę.(...) Lekarstwem na zmartwienie jest więc robienie czegoś konstruktywnego".

"Jeśli nie zajmiemy się czymś, ty i ja, jeśli będziemy siedząc bezczynnie rozmyślać, wysiedzimy jedynie całe stado złośliwych karłów, troli, które wydrążą nasz umysł i zniszczą nas, pozbawią siły do działania i woli."

Cóż mogę dodać, zgadzam się w 100% i też zauważam, że bezczynność i puszczenie myśli skutkuje tym, że lecą one jak oszalałe w stronę strachu, smutku, poczucia winy i niepewności.

3.
"Prawo, które pozwoli Ci odprawić zmartwienia. (...)
Z upływem lat powoli odkrywałem, że 99 procent rzeczy, o które się martwię, nigdy mi się nie przytrafi".

Dalej Carnegie opisuje kilka historii osób, jedna z nich kończy się wypowiedzią: "Z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że to się nie zdarzy. To zdanie zniweczyło 90procent moich powodów do zmartwień.(...)"

"Jak już mówiłem, niemal wszystkie nasze kłopoty i nieszczęścia biorą początek w naszej wyobraźni, a nie w rzeczywistości."

To ostatnie zdanie jest dla nie niemal mantrą. Zwłaszcza w kontekście terapii Gestalt, która nawołuje by żyć TU i TERAZ i doświadczać tego co RZECZYWISTE.
Wyobraźnia to mój najgorszy wróg. Kiedy wejdę w jej labirynty to często nie umiem znaleźć wyjścia. Pomaga mi wtedy myśl, że dany problem nie jest realny, on się nie wydarzył, on jest TYLKO W MOJEJ GŁOWIE.

4.
Z tym wiąże się kolejny rozdział, który obficie pomazałam markerem, czyli "Dziewięć słów, które mogą odmienić Twoje  życie"
"(...) Emerson powiedział: "Człowiek jest tym, o czym myśli przez cały dzień" Bo jakże moglibyśmy być czymś innym?"
Dziś wiem ponad wszelką wątpliwość, że największym problemem, jaki stoi przed tobą, przede mną a tak naprawdę chyba jedynym problemem, z którym musimy sobie poradzić jest umiejętność właściwego myślenia. Jeśli ją opanujemy, znajdziemy się na prostej drodze do pozbycia się zmartwień. (...) Marek Aureliusz podsumował to w dziewięciu słowach (...)
Nasze życie jest tym, co zeń uczynią nasze myśli.
Jest dokładnie tak. Jeśli myślimy o szczęściu, będziemy szczęśliwi. Jeśli nasze myśli są żałosne, zgotujemy sobie żałosne życie. Jeśli przepełnia je strach, będziemy się bać."

"(...)to nie zewnętrzne sytuacje był przyczyną wszystkich moich kłopotów, ale to co ja o nich myślałem."


"(...) Wielki francuski filozof Montaigne obrał za swe życiowe motto następujące słowa: "Człowieka nie rani to co się dzieje, lecz jego opinia na ten temat. A nasza opinia na ten temat zależy wyłącznie od nas".

Eureka!
Rzeczywiście kiedyś często zastanawiałąm się jak to jest, że inni też dostają wezwania do US, psuje im się auto, kłócą się z partnerami a nie reagują tak jak ja -totalnym przybiciem? A to takie proste: nie ranią nas sprawy, ale nasze myśli na ich temat!
Ja miałam od razu katastroficzne wizje i dużo gorzej radziłam sobie z życiem niż inni.
Do dziś bardzo pomaga mi wyobrażenie sobie na moim miejscu innej osoby, którą szanuję, podziwiam itp. Jak by się zachowała? Co by zrobiła? Czy by się zdołowała - jak ja?
Okazuje się, że nie bo w 90% sytuacja nie jest tragiczna, tragiczne są dopiero moje myśli:)


5. Ostatni fragment który mi się spodobał doyczył krytyki.
"Kiedy nieżyjący już Matthew C. Brush był prezesem American International Corporation, zapytałem go jak znosi krytykę. oto co mi odpowiedział: "W młodych latach byłem na nią bardzo czuły. Chciałem, aby wszyscy ludzie w firmie uważali mnie za wzór i ideał. Próbowałem zadowolić każdego, kto jak sądziłem był ze mnie niezadowolony.
(...)Wreszcie odkryłem, że im barziej próbuję uspokoić ich i załagodzić wzburzenie, aby nie narazić się na krytykę, tym pewniej przysparzam sobie wrogów. Stwierdziłem więc w końcu, że wyróżniając się z tłumu zawsze będę krytykowany. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Bardzo mi ulżyło. Od tamtego czasu robię wszystko najlepiej jak potrafię, a potem otwieram parasol i pozwalam się opluwać"







niedziela, 8 grudnia 2013

Jak nie przegrać walki?

Przypomniał mi się dzisiaj symboliczny opis choroby alkoholwej jaki pokazał nam terapeuta Andrzej na jednych z zajęć terapeutycznych.
Narysował na kartce ring bokserski oraz OGROMNEGO zawodnika wagi ekstra-ciężkiej- stojącego w narożniku. Następnie narysował zawodnika wagi super-lekkiej, małego, chudego i mizernego - stojącego poza ringiem.

Zadał nam pytanie "Co ten chudy, mały zawodnik ma zrobić żeby nie przegrać walki z gigantem?"

Odpowiadaliśmy: niech wejdzie na ring z krzesłem albo kijem baseballowym, niech kopnie go w czułe miejsce, niech zaatakuje giganta łaskotkami itp szukalismy wszelkich "sposobów" by oszukać giganta.

Andrzej odpowiedział krótko "Żeby nie przegrać walki, nie należy w ogóle wchodzić na ring"


Walka z alkoholem, próbowanie różnych sztuczek i sposobów nie ma sensu. Alkohol jest silniejszy i nie należy z nim walczyć.


Naszą siłą będzie pokora i odwaga by nie wchodzić na ring.
Lepiej odwiesić rękawice, nie siłować się z butelką tylko odejść z miejsca gdzie sie pije i skupić się na sobie i własnym rozwoju.


środa, 4 grudnia 2013

Terapia Fuckt It

Ostatnio natrafiłam na książkę dotyczącą terapii "Fuck it", autorstwa Johna C. Parkina

http://www.dojrzewalnia.pl/endorfina/psychoinspiracje/biblioteczka/filozofia_fuck_it.html

http://www.empik.http://www.empik.com/terapia-f-k-it-prosty-sposob-na-szczescie-parkin-john-c,p1082098356,ksiazka-p



Ten prosty przekaz mnie zaintrygował i de facto trafił w sedno moich zmartwień.
Ja się za mocno przejmuję, za bardzo angażuję i zbyt intensywnie pracuję.

Rozwiązanie?.... FUCK IT!

Dostałam wezwanie do US?
FUCK IT!

Ktoś o mnie powiedział coś złego?
FUCK IT!

Zepsuło się auto?
FUCK IT!

Jak pisze autor: "Nie napinaj się, wyluzuj, wyżej tyłka i tak nie podskoczysz, choćbyś miał doktorat z lekkoatletyki. Co zatem robić? Po prostu pieprz to. Powiedz to głośno i poczuj terapeutyczną moc tych słów."

Autor namawia do odpuszczenia sobie i światu i szukania spokoju wewnątrz siebie- bez względu na otaczający chaos. Wbrew kontrowersyjnemu tytułowi- zawartość książki jest nastawiona na rozwój i osiagnięcie duchowej lekkości.

A zatem pieprzyć presję, stres i natłok pracy!

A jak się Wam ten post nie podoba to... FUCK IT:)

HALT

HALT to program a raczej narzędzie wspomagające proces zdrowienia.

H - Hungry
A - Angry
L - Lonely
T - Tired

Wskazuje on na 4 stany (głodny, zły, samotny, zmęczony), które wyniszczają nasze zdrowie psychiczne oraz fizyczne i których powinniśmy unikać.

Moim prywatnym HALTem jest TOSS

T - Thirsty - spragniony
O - Overwhelmed - przytłoczony
S - Sleepy - śpiący
S - Scared / Sad - przestraszony / smutny


T - Thirsty Głód znoszę całkiem dobrze natomiast rozwala mnie brak płynów. Piję dużo soków, wody, herbaty i bardzo mi źle gdy czuję pragnienie.

O - Overwhelmed Uczucie przytłoczenia dopada mnie, gdy zostają zburzone moje plany, wpada mi nagle 10zadań, psuje się auto i jeszcze okazuje się, że zapomniałam o wizycie u lekarza...

Trzeźwości sprzyja porządek i posiadanie planu działania.
W mojej pracy panuje taki bałagan, że codziennie realizuję zadania, których nie planowała a to co chciałam zrealizować jest spychane niżej w hierarchii.

Ilość obowiązków, ich ciągła zmiana i niewiedza o tym co tak naprawde mam robić potrafi mnie przytłoczyć. Literka "O" tyczy sie zatem głównie pracy.

Ostatnio na grupie kolega mówił jak dobrze i spokojnie żyje. Opowiedział, że odczuwa satysfakcję, że realizuje swoje zamierzenia i zasypia zadowolony z siebie.
W tym momencie mnie olśniło - uświadomiłam sobie, że ta ilość zmian w pracy i niestabilność obowiazków jest głownym źródłem mojej frustracji i strachu.

Sama wiedza o tym zniwelowała poziom stresu o połowę:)

Teraz pozostaje chyba tylko odpuścić... próby zmiany trybu pracy zakończyły sie klęską. Pomysły na pisanie planów/raportów itp także.

Jedyne co mi pozostaje to robić to co mi karzą bez emocjonalnego zaangażowania i odpuścić sobie wszelkie planowanie.


S - Sleepy Dużo śpię, 8godzin na dobę to absolutne minimum, czasami śpię 10 a nawet 12 godzin. W ten sposób odreagowuję stresy, w soboty bywa, że śpię do 14,15 bez przerwy. Moja mama ma podobnie więc domyslam się, że to genetyczne. Uwielbiam spać, wylegiwac się w łóżku i zaszyć się w gnieździe (czyt. siedzisko na narożniku sklecone z koca i miliona poduszek).

Brak snu to dramat. W pracy muszę działać na najwyższych obrotach więc senność eliminuję kofeiną. Po pracy jednak kiedy mam spotkanie na którym mogę się wyluzować potrafie zasnąć:) To zdarza mi się czasem na grupie terapeutycznej:)


S - Scared / Sad Strach to uczucie którego szczerze nienawidzę. Boję się zmian, nowości, wyjazdów. Boję się rozstania z chłopakiem, zwolnienia z pracy i braku pieniędzy.
Strach jest moją instynktowną reakcją na NOWE a już zwłaszacza NIESPODZIEWANE.

Im bardziej nad nim pracuję tym rzadziej i mniej intensywnie mnie dopada, ale nadal JEST obecny w moim życiu. Strach i lęk to podstawowe narzędzia burej kreatury, ta wredota mnie dopada w najmniej oczekiwanych momentach!
Pamiętam jak 2 lata temu kupiłam auto i jechałam nim prosto od sprzedawcy.Chłopak siedział obok i cieszył się z zakupu podczas gdy ja jechałam PRZERAŻONA. Stare, brzydkie auto na gaz zamieniłam na wymarzoną furkę i nie umiałam się z tego cieszyć!

Dopiero na nastepny dzień przyszła radość, pamiętam jednak, że w sam dzień zakupu byłam totalnie rozwalona.

Strach i lęk to dwa różne stany które mi z różną częstotliwością towarzyszą.  Zgodnie z definicją strach odczuwamy przed czymś konkretnym a lęk pojawia się bez przyczyny, bez konkretnego powodu.

Zbyt duża ilość strachu prowadzi u mnie do smutku.
Kiedy wieczorem zaczynam się bać tego co mnie czeka w pracy, popadam w zgorzknienie i smutek bo wiem, że tracę cenny czas i zamiast spędzić go  miło w domu - jestem spięta, niespokojna i nie mam na nic ochoty.

Walka ze strachem to u mnie ważna część zdrowienia i generalnie - rozwoju.

Przestrzeganie HALT, TOSS i zasady 24godzin to mój obowiązek- bez tego szybko zawitam w monopolowym.

A zatem HALT TOSS and GOOD LUCK:) 

sobota, 30 listopada 2013

Hare Kriszna

Całkiem niedawno przechadzając się po wrocławskim rynku - zauważyłam plakat promujący wykład dot. ewolucji świadomości. To był jeden z tych niewielu dni w  roku, gdy szłam przed siebie bez celu, po prostu smakując wolne popołudnie i szukając na bieżąco pomysłów do zrealizowania.

Plakat zapraszał na wykład po którym odbywały się mantry a wszystko miało być prowadzone przez podróżującego po całym świecie mnicha.  
Jakoś tak sama zinterpretowałam, że wykład jest związany z buddyzmem więc zdecydowałam się pójść.

Spotkanie odbyło się w KsięgarnioKawiarni- Nalanda na pl.Kościuszki. Swoją drogą to świetne miejsce by posiedzieć, poczytać, zjeść coś dobrego i wziąć udział w medytacjach, ćwiczeniach oddechowych czy warsztatach rozwojowych.

Podczas wykładu mowa była głównie o odrzuceniu dóbr materialnych i szukaniu szczęścia wewnątrz siebie. Skoro nasz umysł nie jest materialny to nic materialnego nie zapewni mu szczęścia.

Minimalizm to nurt jaki kusi mnie swoją prostotą i oferowaną wolnością. Zgodnie z nim nie muszę mieć większego mieszkania, lepszego auta i wyższego stanowiska. Takie podejście uwalnia mnie z presji by ciągle mieć więcej i więcej a zarazem pozwala czerpać satysfakcję z tego co mam tu i teraz.





Podobała mi się koncepcja, że szczęście jest stanem umysłu i tylko od nas zależy to czy je osiągniemy. Ludzie żyją często w świadomości, że druga osoba, pieniądze czy praca zapewnią upragniony spokój i szczęście. Uzależniają tym samym szczęście od osiągnięcia jakiegoś celu, podczas gdy szczęście powinno być celem samym w sobie.

W pewnym momencie mnich zaczął omawiać koncepcję reinkarnacji i tysiąca wcieleń...

Jakież było moje zdziwienie, gdy po chwili usłyszałam "Hare Kriszna". 

Z ostatniej części - czyli wspólnych pieśni  dla Kriszny postanowiłam zrezygnować. Nie wierzę w ich Boga ani koncepcję reinkarncaji więc śpiewanie ich pieśni nie miało sensu.

Całe życie śmiałam się z Krisznowców, "hare, hare" to był u mnie w ekipie imprezowy zaśpiew o 3 nad ranem... 

Musze jednak przyznać, że z każdej wiary i światopoglądu można czerpać coś dla siebie. Podczas wykładu znalazłam bardzo wiele fajnych wskazówek podobnych do tych z chrześcijaństwa czy buddyzmu.

Zamykanie się w stereotypach to najgorsze co można sobie samemu zrobić. Gdybym wiedziała, że wykład poprowadzi mnich  ze wspólnoty Kryszny to bym się uśmiechnęła pod nosem i poszła w drugą stronę.
Ciesze się, że stało się inaczej:)
Na koniec raz jeszcze polecam: http://nalanda.pl/

niedziela, 24 listopada 2013

Kodeks niepicia na imprezach

Odkąd niepiję - bardzo ograniczyłam liczbę wyjść do pubów, klubów czy na domówki. Są jednak sytuacje, kiedy opuszczenie wyjścia przysparza mi więcej strat niż zysków i wtedy decyduję się iść. Takie sytuacje mieszczą się najczęściej w 3 obszarach:
1. Gdy przyjaciel chłopaka ma urodziny, odbywa się impreza przebierana (które uwielbiam), impreza odbywa się z konkretnego powodu (np. wesele) lub organizowana jest domówka.

Jestem w związku i kiedy znajoma ekipa organizuje wyjście to bardzo często mój facet idzie beze mnie. Akceptuje to i rozumie. Są jednak okazje, gdy robi mi się przykro na myśl, że na imprezie wszyscy siedzą parami, świętują urodziny przyjaciela a mój kochany siedzi sam... W takiej sytuacji decyduję się pójść z nim. On nie wywiera presji, w takich sytuacjach decyzja jest wyłącznie moja.
Na panieńskie nie chodzę, na wesela już (niestety) tak. Nie lubię wesel i traktuję to jak obowiązek. Disco polo przyprawa mnie o mdłości, podobnie jak pijani wujkowie pożerający śledziki,

Jeśli chodzi o domówki to chodzę na niewiele z nich. Odmawiam wtedy, gdy impreza ma polegać na siedzeniu i chlaniu. Wtedy to strata czasu.
Mam jednak znajomą parę, która zawsze wymyśla jakieś zabawy typu kalambury, albo gry karciane, które potrafią doprowadzić mnie do łez ze śmiechu:)

2. Koncerty
Kiedy odbywa się koncert (ostatnio byłam na Marii Peszek) - to nie zważam na lejący się wokół alkohol. Cieszę się jak głupia z obcowania z "moją gwiazdą" i daję się porwać muzyce. Nie zgadzam się z terapeutycznym zakazem chodzenia na koncerty. Wolałabym, żeby wokół ludzie pili soki, ale to nie zmienia faktu, że z koncertów wychodzę mega zrelaksowana i naładowana energią. Nie muszę chyba dodawać, że na after-party nie zostaję, gdy kończy się ostatni bis - mnie już nie ma.


3. Imprezy firmowe, bankiety, targi
To najtrudniejszy obszar bo odmówienie wyjścia niby nie rodzi konsekwencji, ale tak naprawdę pozycję w korporacji buduje się na relacjach.
Kariera jest dla mnie bardzo ważna, a po każdej imprezie firmowej okazuje się, że dużo szybciej i sprawniej załatwiam tematy.
W firmie średnio 2 razy w miesiącu wyjeżdżam do Klientów, ostatnio 3dni siedziałam w Wawie, w styczniu jade na Targi do Londynu. Na takich wyjazdach oczywiście pojawia się alkohol, ale nie zrezygnuję z wyjazdów bo one bardzo pozytywnie wpływają na układy w firmie.


W trakcie lat abstynencji wypracowałam swoisty kodeks, który stosuję na imprezach. To nie są sztywne zasady, raczej zbiór zachowań, które pomagają mi uniknąć złego samopoczucia wynikającego z obcowania z alkoholem:

Przede wszystkim zawsze zachowuję uważność i obserwuję co się ze mną dzieje. Przez cały czas imprezy czujnie obserwuję siebie i mój poziom stresu.

1. Kiedy zauważam u siebie irytację i wkurzają mnie pijane gadki - momentalnie wychodzę. Zawsze jestem autem więc to nie stanowi problemu. Facet albo zostaje albo jedzie ze mną. Dla mnie to krótka piłka- zaczynam się źle czuć- biorę kurtkę i mnie nie ma.

2. Zawsze mam coś w szklance - jak ktoś pyta czy coś piję odpowiadam: "już mam" i pokazuję szklankę. Nikt nie wpada na to, że to sam sok i mam święty spokój.

3. Nie spuszczam szklanki z oczu, żeby ktoś nie wpadł na genialny pomysł dolania wódy.

4. Zawsze przychodzę jakieś 2godziny po rozpoczęciu imprezy. Wtedy wszyscy już są po pierwszej fali toastów i nie mają parcia na wspólne "Mazel Tov"

5. Jeśli ktoś mnie namawia, pyta czemu nie piję, odpowiadam krótko, bez kłamania. Jeśli ktoś nie odpuszcza i dopytuje dalej - ostrzegam, że jesli nie przestanie to wyjdę. Nie zdarzyło mi się, bym musiała wyjśc, ale wierzcie mi- wyszłabym bez problemu.

6. Dużą część czasu spędzam na parkiecie - uwielbiam tańczyć i to dla mnie zawsze chyba najprzyjemniejsza część wieczoru.

7. Na weselach wychodzę na spacery. Mówię, że idę się przewietrzyć i znikam na dłuższy czas (nawet godzinę). Spaceruję, rozmawiam przez telefon i spędzam czas po swojemu. Wesel nie znoszę, ale czasem to nieuniknione.

8. Zawsze kątem oka obserwuję pijane osoby. Nie chcę dopuścić by ktokolwiek wylał na mnie piwo czy wódkę.

9. Nie tańczę i nie gadam z pijanymi. Wyjątkiem są imprezy firmowe podczas których - rozmawiając z pijanymi dowiaduję się ciekawych informacji... :D

10. Dużo rozmawiam i bardzo dużo żartuję, uwielbiam gdy na imprezach jest wesoło aż mnie boli brzuch ze śmiechu. Jeśli tego nie ma to patrz pkt1 - wychodzę :)

11. Następnego dnia doceniam to, że nie mam kaca, wróciłam autem, jestem trzeźwa i spędziłam fajny czas bez alkoholu.


Imprezuję w sposób "uważny" pamiętając, że jestem alkoholiczką.
Wychodzę średnio raz na miesiąc i od kilku lat opisany "kodeks" mi się sprawdza.

Zauważyłam też, że wbrew temu w co tak mocno wierzyłam wcale nie wszyscy chleją. Podczas picia, byłam święcie przekonana, że absolutnie wszyscy się upijają i abstynencja jest niemożliwa.
Teraz zauważam, że ludzie piją, ale niekonieczne się upijają. Podczas wyjść znajomi piją jedno, dwa piwa i nie mają potrzeby zamawiać więcej!
A ja naprawdę myślałam, że wszyscy pija jak ja- "5piw, wódka i zgon".
Na domówkach zawsze zdarzy się jeden komandos, który zalegnie na polu walki, ale to jest jedna osoba z kilkudziesięciu!
Heh pewnie w przeszłości to ja byłam tym komandosem, choć wydawało mi się, że tak kończą zabawę wszyscy.


W miniony piątek byłam na wyjściu frmowym, zajechałam na 23, bawiłam się do 2:30 a w sobotę z uśmiechem opowiadałam chłopakowi co fajnego się działo.
Kwestia obcowania z alkoholem to ciężki i bardzo indywidualny temat. Mam 29lat i mieszkam we Wrocławiu - "w mieście spotkań".
Całkowita rezygnacja z wyjść mi nie służy, wtedy czułabym się jak inwalidka, niczym bohaterka "Szkarłatnej litery".
Grunt to obserwacja siebie i szybka reakcja, kiedy zaczynam się denerwoać lub łapać doła. Na razie to mi służy.

piątek, 22 listopada 2013

Warsztaty - Relaks częścią mojego życia cz.II

W minioną środę uczestniczyłam w kolejnych zajęciach łączących choreoterapię, medytację, jogę i wizualizację (więcej o pierwszych zajęciach tutaj: http://burakreatura.blogspot.com/2013/11/jakkolwiek-to-wyglada-cokolwiek-to.html ).

Tym razem weszłam do ciemnej sali, w której jedynym źródłem światła była świeczka na środku pomieszczenia.
Pierwsza część dotyczyła - jak poprzednio - tańca, połączonego z wizualizacją. Podążając za wskazówkai prowadzącej wyobrażałam sobie kulę, która znajduje się wokół mnie. W tej kuli było ciepło, przyjemnie i bezpiecznie. Wyrzuciłam z niej wszystko co mnie męczy, dręczy, przeraża i smuci a zaposiłam do środka ukochane osoby, ulubione zapachy, smaki, wspomnienia i wszystko to co wywołuje ciepło na serduchu.
Potem kula zmniejszała się aż stała się malutka, tak malutka, że wniknęła w moje ciało przez pępek i poruszając się w rytm muzyki - swobodnie określała ruchy rąk, nóg, miednicy czy głowy.

Kolejna część zajęć odbywała się na leżąco. Wyborażaliśmy sobie dno oceanu, z głośników dobiegał nas szum fal i dźwięki kojarzące się z głębinami a naszym nowym wcieleniem okazała się meduza :)
Ruszaliśmy się jakby w zwolnionym tempie, spokojnie i leniwie. Beż pośpiechu, bez przymusu, jak nam wygodnie. Bardzo mi to odpowiadało. Połączenie słów prowadzącej, z dźwiękami oceanu i otaczającą nas ciemnością sprawiły, że znów odleciałam. Przyjemnie mi się robi na samo wspomnienie tych chwil.
Ostatnio ciągle pędzę, biegam od punktu A do punktu B, w pracy maile ścigają się z telefonami a dziennie przychodzi do mnie kilkanaście osób z magicznym hasłem "masz chwilę?".
W tym wirze - poczucie prawdziwego luzu i spowolnienia - było mi bardzo potrzebne.

Ostatnia częśc to był hit wieczoru. Dobraliśmy się w pary. Jedna osoba leżąc w wygodnej pozycji zawijała się szczelnie kocem - niczym kokon. Ta leżąca osoba stawała się...ciastem:) Osoba niezawinięta rozpoczynała proces wyrabiania ciasta czyli ugniatała plecy, uda, łydki, ramiona -tak by "ciasto" stało się miękkie (zrelaksowane). Następnie wykonywane były ruchy pokazywane przez prowadzącą  (rozcieranie, tarcie, głaskanie itp)
Sama prowadząca podchodziła do każdej pary i część ruchów wykonywała wspólnie z nami.
Kiedy sama wskoczyłam w kokon...doznałam jednego z bardziej niesamowitych uczuć w życiu. Byłam maksymalnie zrelaksowana po poprzednich częściach a nagle do tego doszedł masaż na 4 ręce!
Ależ to było boskie!

Całę zajęcia sprawiły, że niesamowicie odpoczęłam i wyłączyłam myśli. Koncentracja na słuchaniu prowadzącej skutecznie powstrzymała burą kreaturę przed dojściem do głosu.



P.S. Jeśłi reinkarnacja istnieje to kolejnym wcieleniem chcę być ciastem albo meduzą:)







środa, 20 listopada 2013

Floating

"Żyjemy szybko i intensywnie. No cóż, takie czasy. Ale przez to wyczerpują się nam naturalne zapasy energii i spada nasza odporność. Dlatego polecamy Wam medytację, relaksację, floating i urlop w klasztorze."

Floating i relaks w kapsule odpływowej? Brzmi interesująco.
Polecam poczytać i posłuchać:)

http://www.polskieradio.pl/10/492/Artykul/969502,Wycisz-sie-organizm-bedzie-Ci-wdzieczny





sobota, 16 listopada 2013

Tu i Teraz

Często mam problem z byciem tu i teraz.
Jak dzisiaj - jest sobota, dzień wolny od pracy a ja myślę o tym co mnie czeka w pon w biurze...
Przed snem zamiast oddać się marzeniom...umysł podsuwa mi czarne scenariusze dotyczące tego co mogłoby się wydarzyć..
Czytają książkę łapię się na tym, że gapię się na jeden wyraz a myślami jestem w przeszłości i analizuję jakieś przeszłe sprawy...PARANOJA!

Mam kłopot z pełnym odczuwaniem danej sekundy i niestety nie umiem w pełni odgrodzić się od przeszłości i przyszłości.

Mam to na uwadze, staram się zamykać w czasoprzestrzeni zwanej "teraźniejszość" ale to cholera nie jest łatwe. Udaje mi się to podczas medytacji czy wizualizacji, ale one się kończą i podczas zwykłych zajęć mój umysł z uporem maniaka ucieka z teraźniejszości.

To da się wypracować ale ja chyba po prostu za mało jeszcze trenowałam:)

Poniżej ciekawe teksty:
  • o "soczystej obecności" która pozwala zwiększyć kontakt z samym sobą i lepiej poznać swoje prawdziwe potrzeby.
http://coaching.focus.pl/zycie/soczysta-obecnosc-przepis-na-wewnetrzny-dobrostan-360

  • o metodach bycia tu i teraz
http://praktycznaimprowizacja.pl/2013/11/jak-byc-tu-i-teraz-sposoby-i-przeszkody/

  • o tu i teraz - czyli o Terapii Gestalt
http://zwierciadlo.pl/2011/psychologia/rozwoj/tu-i-teraz-czyli-terapia-gestalt

Inspirującej lektury!

 


czwartek, 14 listopada 2013

Warsztaty - Relaks częścią mojego życia cz.I

Alleluja! Wczoraj wyszłam z pracy po 8godzinach! Widziałam nawet troche słońca!


Obserwując zachodzące promienie - pędziłam na warsztaty o nazwie "Relaks - częścią mojego życia". Podczas prawie 2,5godzinnych zajęć ćwiczyliśmy metody, które łączą:
  • relaksację,
  • wizualizację,
  • taniec naturalny,
  • pracę z ciałem,
  • afirmację,
  • ćwiczenia oddechowe,
  • automasaż
Postaram się najpierw opisać jak wyglądały same warsztaty i co dokładnie robiliśmy a potem odniosę się do tego co zadziało się w mojej zestresowanej głowie i umęczonym ciele :)

Zaczęliśmy od rundy zapoznawczej podczas której każdy powiedział swoje imię, oczekiwania względem zajęć i określił w przyblizeniu aktualny poziom stresu w skali 1-100%.

Mój wynosił jakieś 50% - praca jeszcze bulgotala w głowie i nie chciała przestać. Spodobało mi się, gdy prowadząca zachęciła nas by być TU i TERAZ i pozwolić myślom przychodzić i spokojnie dryfować w głowie. 
Takie swoiste przyzwolenie sprawiło, że te natrętne myśli mniej przeszkadzały, mniej drażniły.

Po tym rozpoczęliśmy właściwe zajęcia - każdy stanął w wybranym przez siebie miejscu - mając stopy rozstawione na szerokość miednicy.Prowadząca puściła muzykę i zachęciła do tego by poczuc siebie i swój ciężar całym ciałem. Uświadamialiśmy sobie nasz byt, obecność i miejsce na tym konkretnym skrawku ziemi. 

Nastepnie zaczęliśmy się delikatnie bujać, na lewo i na prawo, na lewo i na prawo...w swoim tempie, mając zamknięte oczy.
To było jak trans, ale najlepsze było dopiero przed nami! 
Prowadząca swoim kojącym głosem i bardzo ładnie wypowiadanymi zdaniami opisywała kolejne ruchy. 

Najpierw puściliśmy stawy skokowe tak by nasze ruchy były bardziej miękkie. Potem poluzowalismy kolana, miednicę, ramiona, łokcie, szyję i głowę. Ciągle z zamknietymi oczami, ruszalismy się do muzyki zgodnie z dochodzącym jakby z zaświatów głosem instruktorki. Nasze ruchy były coraz szybsze i coraz mniej logiczne. Ciałem rządził chaos!

Dobrze, że potem była chwila pauzy - z powrotem ruszaliśmy sie tylko stopami, na boki. W tym wszystkim ważną rolę odgrywał oddech - on nas dodatkowo relaksował i wprowadzał w poczucie transu. 


Prowadząca opowiadała nam następnie o stawach- mieliśmy je sobie wyobrazić w naszym ciele- te najmniejsze w palcach stóp, potem łokcie, czy kolana. Wyobrażaliśmy sobie ciepłą maź jaka je wypełnia i daje nam możiwość ruchu.

Potem powoli, stopniowo przeszliśmy w taniec podczas którego koncentracja skupiała się właśnie na stawach.
Słyszeliśmy wskazówki:
"oddychaj", 
"poczuj się TU i TERAZ"
"ruszaj się swobodnie i naturalnie"
"pozwól sobie na odprężenie"
"niech Twoje ciało rusza się samo"
"...jakkolwiek to wygląda, cokolwiek to znaczy"

Ale to było fajne doznanie!

Po kilku piosenkach- prowadząca poprosiła żebyśmy wyobrazili sobie, że jesteśmy indiankami na szczycie skały (na zajęciach były same kobiety). Z głośników popłynęły dzikie, fenomenalne dźwięki, bębny, okrzyki i jakaś odległa melodia. Z każdą sekundą piosenka nabierała kolorów, rytmów i tempa.

Naprawdę nie wiem jak to się stało, ale po chwili skakałam w długich czarnych warkoczach, w pyle i pełnym słońcu! Czułam się jak indianka na wysuszonej, czerwonej i porośnietej chaszczami skale!:) Wtedy też pozwoliłam sobie otworzyć lekko oczy i widziałam, ze inne osoby też "odleciały".

Ah to była moja ulubiona część:)




Kolejnym krokiem było wyobrażenie sobie siebie jako marionetki, bezwładnej, bezradnej, rzucanej na boki, w przód, w tył, bez żadnej kontroli i wpływu na to co się dzieje (w gorszych chwilach dokładnie tak się czuję więc odnalazłam sie w tej roli:) )

Uff... w tym momencie minęło jakieś 60min zajęć.

Prowadząca poprosiła nas nastepnie by usiąć na karimatach i wziąć koce. Rozpoczęliśmy ćwiczenia oddechowe na siedząco a nastepnie na leżąco. Oddychając i wsłuchując się we własne ciało powoli rozpoczynaliśmy ostatni etap zajęć: medytację i wizualizację.

Prowadząca zabrała nas do pięknego i pachnącego ogrodu pełnego kwiatów, owoców i motyli. I....właśnie wtedy zaczęłam coraz mniej słyszeć, jeszcze mniej rozumieć... odpłynęłam.

Zbudziło mnie moje własne chrapnięcie (!). Wróciłam do rzeczywistości akurat kiedy instruktorka wyprowadzała nas z ogrodu.

Powoli, we własnym tempie wrócilismy do siebie.

Zajęcia pozwoliły mi się maksymalnie zrelaksować ale dały też radość z poznania czegoś nowego. Nigdy wcześniej nie próbowałam choreoterapii więc odkrywałam zupełnie nowe obszary! 

Po powrocie do domu byłam wyciszona, zrelaksowana, zadowolona i było mi baaaaaaaaaaaardzo błooooooooooogo.

Te zajęcia sprawdzą się zwłaszcza dla osób lubiących wizualizacje i szczyptę szaleństwa.

Za tydzień czyli 21.11- idę znowu! Juz nie mogę się doczekać!

poniedziałek, 4 listopada 2013

Słodka normalność

Jeszcze parę lat temu niemal codziennie próbowałam sobie przypomnieć co robiłam, gdzie byłam i z kim rozmawiałam poprzedniej nocy.
Wiele razy zdarzało się, że dostawałam smsy/maile/telefony ewidentnie skierowane do mnie w tematach, których ewidentnie nie kojarzyłam!
Podczas picia urywał mi się film już po 2, 3 piwach. Potem potrafiłam pić jeszcze dłuuuugie godziny, ale rano niczego z nich nie pamiętałam.
Potem umierałam ze strachu usiłując sobie przypomnieć co się ze mną działo i skąd krew na twarzy? Albo skąd rozdarte spodnie i dlaczego nie mam w torebce pieniędzy?!
I najgorsze...
Dosłownie mdliło mnie ze strachu, gdy wyglądałam za okno i widziałam moje auto. Auto którym wróciłam z imprezy. A przecież obiecywałam sobie, że wrócę taksówką i niegdy więcej nie będę prowadzić po alkoholu!!!!!
Totalnie traciłam nad sobą kontrolę.


A teraz, po kilku latach życia trzeźwo - doszłam do wniosku, że za rzadko uświadamiam sobie lekkość i normalność teraźniejszości. Przecież teraz wstaję rano i wiem co, z kim i gdzie robiłam:) I nie muszę wyglądać za okno by wiedzieć jak wróciłam.

Parę lat temu oddałabym wszystko za to poczucie a teraz traktuję to jak oczywistą oczywistość:)
Oj muszę się tu poprawić i częściej doceniać tę błogą normalność!

Dajmy się zaczarować magii zwykłych chwil! W nich tkwi pierwiastek szczęścia:)!

sobota, 2 listopada 2013

Anticol, Esperal i inne czary mary

Z anticolem mam podwójne doświadczenia, gdyż z jednej strony piła moja przyjaciółka nazwijmy ją L. a z drugiej ja. Obie próbowałyśmy magii anticolu licząc, że to będzie nasz "lek na całe zło".

Jestem po kilku terapiach i przestałam pić przez zmianę myślenia. To był długi i żmudny proces, który wymagał konsekwencji, skupienia i pełnego zaangażowania. Aby zmienić myślenie a zatem SIEBIE - trzeba poświęcić czas, energię i zrezygnować ze znajomych z którymi się piło. Czy warto?
Tak. Zdecydowanie TAK!
Tylko wyleczenie chorego, spętanego umysłu może wyleczyć z picia. Nie ma tu prostych i łatwych rozwązań. Oczywiście nie da się wyleczyć z alkoholizmu, ale terapia pozwala wejść na drogę trzeźwego i zdrowego życia.

Wg mnie inne środki jak esperal czy anticol to tylko zaleczenia. W końcu trzeba będzie żyć bez nich więc stosowanie takich środków zaradczych odsuwa w czasie prawdziwy proces zdrowienia. Rozumiem dramat żon, matek, mężów którzy obserwując swoje ukochane, chore osoby próbują szybko coś zrobić. Chcą pomóc, działać, szukają pomocy a ponieważ pojawiła się choroba więc poszukiwany jest lek. Niestety w tej chorobie tabletka czy wszywka nie pomoże a jedynie na chwilę zablokuje objawy.

Podczas walki z piciem wzięłam parokrotnie anticol, jednak raz, będąc na strasznym głodzie- zapiłam. Bogu dzięki nic mi się nie stało (jest % ludzi na który to nie działa).
Moja przyjaciółka z kolei zapiła 1 dzień po wzięciu anticolu i omało nie zmarła. Miała duszności, była cała czerwona, serce waliło jej jak oszalałe i co chwila omdlewała. Gdyby zapiła w dzień wzięcia tabletki - to dzisiaj by nie żyła.

Wg mnie anticol jest niebezpieczny bo zamiast pomóc może zabić. Jeśli nie jest odpowiednio leczona psychika, to złamanie abstynencji na anticolu zabije. Jest to miecz obosieczny- potrafi sztucznie powstrzymać picie ale zarazem jeśli ktoś się złamie to wyląduje w grobie.

Anticol i esperal staje się często nadzieją na szybkie i skuteczne wyleczenie z choroby. Nic bardziej mylnego. To ani nie jest skuteczne ani nie wyleczy - jedynie na siłę zablokuje objawy. Choroba tkwi w umyśle a na to anticol nie działa.

niedziela, 27 października 2013

Abstynent na firmowej imprezie

Pracuję jako manager w branży IT. Odpowiadam za relacje z klientami i handlowcami. Część tych relacji to sfera półprywatna i nieoficjalna.

W poprzedniej firmie na zaproszenia na wódkę od dyrektorów i innych managerów odpowiadałam szczerze i otwarcie: chętnie przyjdę się z wami pobawić, tylko wiecie, ja nie piję alkoholu.

Na samej imprezie mimo konkretnych i krótkich odpowiedzi z mojej strony (nie mam problemów z asertywnym odmawianiem) - nie mogłam opędzić się od pytań:
"no ale jak to nie pijesz? NIGDY?",
"autem jesteś? masz tu kwit, wracaj taxą na koszt fimy"
"jak nie pijesz to co tu robisz?"
i moje ulubione: "Nie pijesz? Przecież jesteś managerem marketingu!"To usłyszałam od dyrektora handlowego.
Z czasem byłam coraz rzadziej zapraszana na imprezy albo miałam wbijane szpilki typu "Tylko wiecie nie możemy za bardzo szaleć, bo w pokoj będzie jedna osoba trzeźwa więc mamy cenzurę"


Obecnie w mojej firmie nie mówię, że nie piję NIGDY. Kurcze jaką to robi GIGANTYCZNĄ różnicę!

Mówię nadal szczerze: "dzisiaj nie piję bo nie mam ochoty" ale pomijam fakt, że nie piję wcale.
Dzięki temu odzyskałam w tej sferze spokój.
Ta drobna różnica sprawia, ż nie jestem traktowana jak wybryk natury i dziwoląg.
Wcześniej narażałam się na niekomfortowe sytuacje i traciłam w oczach niektórych "ważnych" osób. Ich ocena była niemądra i niesprawiedliwa ale nadal były to osoby decydujące o moim awansie i podwyżce.

Obecne podejście - nadal szczere- jest dla mnie zdrowsze i bezpieczniejsze:)

Są branże - np. budowlanka, gdzie podczas rozmowy o pracę, mówiąc o swojej abstynencji mamy WIĘKSZE szanse na zdobycie posady. Ostatnio kolega z grupy opisywał swoją rozmowę rekrutacyjną i był naprawdę szczęśliwy, że mógł o swoim niepiciu mówić tak otwarcie.

Z moich obserwacji wynika jednak, że są branże gdzie wspólne picie z klientami jest nieoficjalną formą działań PR i tutaj jawna abstynencja jest niestety niemile widziana.

Wg mnie nie istnieje tu jedno modelowe rozwiązanie dobre dla każdego. U mnie - głośne mówienie, że nie piję nigdy wpędzało mnie w poczucie gorszości, byłam traktowana inaczej i narażałam się na stresujące sytuacje oraz grad pytań ze strony szefostwa.
Obecne rozwiązanie daje mi luz i tak potrzebny w tej chorobie spokój:)

sobota, 26 października 2013

Pod włos

Uwielbiam,wczuwam się w każdy wers i odlatuję...



ile jest drzew zrośniętych korzeniami?
ile jest miejsc do dzisiaj nienazwanych?
ile jest wart spokój bez zamętu?
ile ma strach kryjówek w każdym cieniu?

ilu w tej chwili ludzi ogląda świt?
ile przed snem przypełza dziwnych myśli?
ile mam szans żeby cię przekonać?
nie musisz mnie znać, nigdy do końca

niech się tli, niech umyka, tak na stałe nietrwale
niech narasta aż po ból,
niech wybucha w nagłym szale
niech oplata tęsknotą, w łonie karmi motyle
paralotnią nas niesie między bytem a niebytem
wciąż pod włos

ile jest próśb trudnych do spełnienia?
ile jest zmian pozornie bez znaczenia?
ile się kryje między wyrazami?
nie pytaj mnie już co będzie dalej

niech się tli, niech umyka, tak na stałe nietrwale
niech narasta aż po ból,
niech wybucha w nagłym szale
niech oplata tęsknotą, w łonie karmi motyle
paralotnią nas niesie między bytem a niebytem
wciąż pod włos

czwartek, 24 października 2013

List do Doroty G.

Dorotko,
Poznałyśmy się ponad 3 lata temu. Pamietasz zobaczyłyśmy się na lotnisku w Warszawie w drodze na Kanary. Do dziś wyspy kanaryjskie kojarzą mi się z Tobą.
Widzisz kochana, mam prooblem z którym borykam się od 12lat. Jestem alkoholiczką - zaczęłam pić (czyt. chlać sama, wieczorami w domu) w wieku 16lat. Potem przyszły ciężkie studia i jeszcze cięższa praca. Każdego dnia w stresie, zawsze robiłam wszystko perfekcyjnie i nad wyraz odpowiedzialnie. Presję (zarówno prawdziwą jak i tę moją - wyimaginowaną) odreagowywałam imprezami i samotnym, smutnym piciem w domu.

W pewnym momencie życia zorientowałam się, że mam problem. Duży problem. Przestałam pić na 3 lata jednak wtedy - zrobiłam to tylko siłą woli - bez żadnego wsparcia terapeutycznego.
Przez te 3 lata ciśnienie, stres, nerwy i paniczne lęki narastały niczym balon. Do tego doszedł głód alkoholowy, poczucie gorszości i wszechogarniającego bezsensu.
Wtedy nie znałam sposobów na uwolnienie powietrza w zdrowy sposób. Nie wiedziałam jak sobi pomóc i w końcu, po 3 latach balon pękł. Znowu się napiłam.

Wiesz kiedy?
Na kanarach.... przy Tobie, wtedy gdy kelner przyniósł mi nad basenem drinka (o którego nie prosiłam), a którego "koniecznie trzeba spróbować".
Nie umiem sobie przypomniec co miałam wtedy w głowie... ale sie napiłam. JEZU JAKA ULGA!!!!!!!!!!!
Wtedy poczułam się jakbym wróciła do domu po długiej podróży. Ogarniał mnie spokój i ukojenie.
Oczywiście na driunku się nie skończyło. Po chwili leżałyśmy z malibu na hotelowym korytarzu pod drzwiami pokoju:)

Wiedziałam, że jesteś cudowną, ciepłą, szczerą i naturalną osobą. Dlatego potem się tak zaprzyjaźniłyśmy! Nasze cotygodniowe herbaty w czajowni, rozmowy o naszych obecnych/byłych facetach, dramaty w pracy- tęsknię za tym.
Problem w tym, że na moje życzenie- w naszej relacji zaczął się lać alkohol. Imprezy, noce u mnie suto nakrapiane grzanym winem i puby. Ty zawsze chciałaś pić zdrowo - piwo albo dwa, ja po dwóch kuflach dostawałam nerwicy i musiałam pić więcej i więcej...do nieprzytomności. Najczęściej potem wymiotowałam, sikałam pod siebie a potem taplałam się w bagnie tego smrodu i wstydu.
Mogłaś tego nie zauważyć- zawsze byłam mistrzynią kamuflażu.

Byłaś dla mnie bardzo ważną czastką życia, Twoja relacja z A. była mi niesamowicie bliska, problemy z pracą i zmagania na uczelni śledziłam jakby to były moje sprawy. Strasznie lubiłam to jak cieszą Cię małe rzeczy, drobiazgi obok których inni przechodzą obojętnie.

Tym razem już tylko po roku zapijania się w domu, byłam zdruzgotana, wyczerpana psychicznie i fizycznie i przerażona tym co sie dzieje. Osiągnęłam moje dno- choć o tej konkretnej sytuacji o której myślę, wolę opowiadać na żywo. Picie przestało być ulgą a stało sie przymusem i istnym koszmarem.

Podjęłam decyzję o terapii. Chodzę na grupy do dziś. Nie piję ponad dwa lata i zaczynam naprawdę pewniej stąpać po ziemi.
Dorotko żeby zacząć żyć musiałam odciąć się od starego towarzystwa, starych imprez, nawyków i spotkań.
Z wieloma koleżankami po prostu przestałam wychodzić. Odmawiałam domówek i urodzin.
Dym, głośny bit, pasaż niepolda to strefy w których czuję się źle. Jezu po prostu chce mi się wtedy pić.

W otoczeniu ludzi pijących nie jestem wyluzowana, stale towarzyszy mi stresik i poczucie dyskomfortu. Jeśli mam byc szczera to mając 28lat, idąc na rynek i odmawiając alkoholu czuję się jak inwalidka.
Odstaję od towarzystwa - które najczęściej zadaje pytanie "czemu nie pijesz"? To pytanie nadal mnie rozbija i mam ochotę wbić pytającemu kufel w głowę:)


Dorotko nie próbuję się wytłumaczyć bo wiem, że Cię zraniłam. Wiem to bardzo dobrze. Jednak musiałam zawalczyć o siebie a Twoja buzia i śmiech kojarzyły mi się z naszym grzanym winkiem, martini i browarkami.
Nie byłam gotowa by powiedzieć Ci jaki jest powód.
Nie zasługiwałaś na to bym Cie okłamywała.
Pozostaje mi czekać, aż przestaniesz się starać o spotkanie.


Potraktowałam Cię źle, niesprawiedliwie i brutalnie. Odcięłam się od Ciebie - zostawiając Cię bez żadnego wyjaśnienia.

Przepraszam Cię za to z całego serca.



niedziela, 20 października 2013

AA Dolny Śląsk

Mam dziwne podejście do AA i zacznę od tego, że praktycznie nie chodzę na spotkania.
Moi bliscy alkoholicy chodzą regularnie a ja jakoś nie mogę się przemóc.Kiedy pierwszy raz poszłam usłyszałam pytanie:
"Ale wiesz, że dzisiaj jest grupa dla uzależnionych? Dzień otwarty jest w ostatni czwartek miesiąca"

Zostałam potraktowana kliszowo i stereotypowo - ładna, niewyniszczona dziewczyna nie jest alkoholiczką tylko pewnie pije jej mama tato albo mąż.

Poza tym zraża mnie fanatyczne podejście do trzeźwienia a na takie rónież trafiłam.
Byłam łącznie na 3spotkanach więc nie mam podstaw by wypowiadać się o całości. Czuję potrzebę uczestnictwa bo terapia  w końcu się skończy a wtedy zostanę na lodzie.

Dla siebie ale i dla Was wrzucam listę AA z Wrocławia i okolic.
http://www.aa.org.pl/mityngi/index009.htm

Ogromną niespodziankę zrobił mi przyjaciel z terapii, który wysłał mi wczoraj namiar do dziewczyny z AA, która też jest młodą, przebojową i odnoszacą sukcesy kobietą.
Będę chciała się z nią spotkać  ale nie po to by gadac o piciu, tylko po prostu o życiu, facetach, przyszłości - bez obawy, że zaproponuje wódkę:)

Będę się zbliżać do AA małymi krokami:)

wtorek, 17 września 2013

Dobranoc:)


Nie wchodź 3 razy do tej samej rzeki

Po ponad 20 latach - historia miłosna moich rodziców dobiegła końca. A jak przebiegała? Kolorowo i dynamicznie. Tak - BARDZO dynamicznie.
Moi rodzice:
1. Poznają się w liceum (lata 60-te)
2. Biorą ślub w roku 77-tym.
3. Tato zaczyna pracować jako marynarz. Więcej go nie ma jak jest.
4. Rodzi się 1 dziecko. Tato dalej pływa.
5. Dochodzi do rozwodu.
6. Rodzice się schodzą. Rodzę się ja.
7. Koło 1990 - rodzice biorą rozwód nr 2
8. W miedzyczasie tato osiedla się na stałe w Toronto i zaczyna pić. Kontakt się urywa.
9. Przchodzi powódź i tracimy z mamą WSZYSTKO. Dosłownie. Mieszkamy u sasiadów, cioci itp. Dostajemy jakąś ruderkę bo poprzednie mieszkanie jest zbyt zagrzybione i nie da się w nim mieszkać.
10.Tato nie odzywa sie mimo powodzi i tego, że jesteśmy bez grosza.
11. Powoli stajemy z mamą na nogi. Tato po latach przestaje pić. Odnawia sie kontakt -mamy ok. 2000r
12. Tato na trzeźwo odbudowuje relacje i zaczyna strarać się o mamę. Zaczynaja rozmawiać. Więcej i dłużej niz kiedykolwiek wcześniej.
13.W międzyczasie w alko wpadam ja- ale to tak na marginesie:)
14.W 2011 tato przylatuje do Polski (!)
15. W latach 2011-2013 po setkach godzin na telefonie...po długich, bolesnych i oczyszczających rozmowach, mama decyduje sie polecieć do Toronto by ostatecznie zobaczyc, czy na żywo- nie przez tel - uda sie coś z tatą zbudować.
16.W Toronto - w sierpniu 2013 okazuje się, że...
NIC Z TEGO

Boli mnie czasem, że mam takiego tatę, ale to nie jest żal do losu czy Boga. To raczej litość i szczere współczucie.
Mój tato nie pije od kilkunastu lat, ale wg. mnie nie trzeźwieje (czyli nie rozwija sie duchowo i nie uzdrawia umysłu) tylko nadal myśli, działa i żyje w pijany sposób.
Abstynencja bez żadnego wsparcia terapeuty, grupy czy AA jest możliwa - ale wygląda jak u mojego taty. To samotna wegetacja.

Nie dziwię się mojej mamie, że nie znalazła szansy na bycie z osobą tak zgorzkniałą, smutną i przepełnioną goryczą.
Chwała jej za próby namówienia go na terapię. Chwała jej za cierpliwość w znoszeniu wrzasków "myślisz, że jestem psychiczny?". Chwała jej za mądrość, że odpuściła i odeszła.

Jakość życia to nasz wybór. A na wybory innych ludzi mamy ograniczony wpływ. Tato żyje jak chce i widocznie mu to pasuje. Mi nie pozostaje nic innego jak tylko to zaakceptować.

sobota, 25 maja 2013

Na zdrowie

W ramach wprowadzania zmian w życiu emocjonalnym - staram si e też dbać o ciało i dietę.
Wklejam wam link do chyba najlepszego artykułu na jakie trafiłam ostatnio w sieci:

http://www.akademiawitalnosci.pl/czego-nie-powie-ci-twoj-wlasny-dietetyk/

Smacznego!

wtorek, 14 maja 2013

(nie)Wielki człowiek

Ostatnio przeczytany tekst:
"Naprawdę wielki człowiek nie pokazuje jaki jest wielki, lecz sprawia, że nawet mały człowiek zaczyna wierzyć, że także może stać się wielki"

Zauważyłam, że najbardziej inspirujące i WIELKIE osoby jakie poznałam, nie onieśmielały mnie - lecz utwierdzały  w tym, że moge osiągnąć WIĘCEJ.

Prawdziwi eksperci i Managerowie (przez duże "M) zamiast się wywyższać - udowadniają, że inni też mogą osiagać sukcesy.

Najwięksi spece nie rzucają trudnymi wyrazami by pokazać jacy są wszechwiedzący - ale tłumaczą by szerzyć wiedzę innych.

To taka szybka refleksja w czasie pracy:)
Na szczęście mam wokól siebie (KOCHANIE!) i w firmie zaskakująco sporo takich osób (czyt. 4) - i chcę to za każdym razem doceniać:)

sobota, 11 maja 2013

When I grow up



Stereotyp alkoholika

Telewizja - i jej przekazy często mnie irytują, ale ostatnio jeden materiał doprowadził mnie do białej gorączki!
TVN puścił reportaż o rozgrywkach piłki nożnej - gdzie sportowcami są alkoholicy i więźniowe.

Krótkie wywiady były dwa i oczywiście z uzależnionymi facetami koło 50tki - z wymęczonymi twarzami, którzy sepleniąc mówili  "walłem" i "poszłem" .
Dodatkowo zestawili to z rozmowami z wywiadami ze skazańcami!!!

Masakra!

Nie dość, że utwierdzają w ten sposób stereotypy alkoholków - mężczyzn to jeszcze pokazują osoby średnio inteligentne i nieatrakcyjne. Naprzemienne pokazywanie alkoholików i skazańców zaburza wiarygodność uzależnionych mówiąc: nie ufaj uzależnionym - to degeneraci siedzący w więzieniach!

Czy kiedykolwiek widzieliście wywiady z alkoholikami u szczytu kariery?
Przecież wśród nas są tysiące alkoholiczek, robiących karierę, władających językami obcymi w wieku 30-40.

NIGDY nie widziałam takiego wywiadu. Zawsze jest to rozmowa z facetem koło 40/50tki, który dopiero odbudowuje życie i relacje.
Wielu alkoholików pije inaczej - narzucając reżim by nie zawalić pracy i jest w stanie trafić na terapię ZANIM zawali wszystko w życiu. Czemu w mediach zawsze pokazują tylko jeden model???

Eh do szału mnie to doprowadza.

P.S. wpiszcie w grafice googla "alkoholik"
no comment

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Komfort picia

Wśród AA jest takie powiedzenie, że ze świeżego ogórka można zrobić kiszony - odwrotnie już nie.
Podobnie ze mną - nie mam szans wrócić do kontrolowanego picia i do końca życia muszę się pilnować.

Od kilku dni mam cięższy czas - mój kochany wyjechał i pierwszy raz odkąd nie piję - jestem "sama w domu".
W miniony weekend sytuacja była IDEALNA: sobota, puste mieszkanie, wyczerpanie po tygodniu zapierdzielu... nie trzeba było wiele by odezwał się (nie)mały głód.

Zauważyłam, że od ponad roku jestem w zawieszeniu - z tym, że nie piję jest mi ciężko, z tym, że miałabym się napić jest mi jeszcze gorzej. Nie mam wątpliwości, że nie istnieje coś takiego jak "jeden raz" i picie "towarzyskie". Przerabiałam to zbyt wiele razy.

Inna rzecz, że jeśli się złamię to będzie mi po prostu wstyd, żal i znów będę żyć w kłamstwie - bo bym się do tego nikomu nie przyznała.

Dodatkowo - straciłam cały komfort picia - to już nie jest beztroskie i luzackie odreagowanie. Teraz to gorycz i poczucie porażki - od pierwszej kropli.
Paranoją tej choroby jest to, że mimo, iż wiem, że wino mi w niczym nie pomoże, a wręcz pogorszy mój stan - nadal go pragnę...

Ok  - czas uskutecznić zalecenia grupy - czyli  zrobić dla siebie coś relaksującego i przyjemnego:


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Metody walki ze stresem cz.I

Stres towarzyszy mi często - mimo koncentracji na walce z nim - od lat jest stale obecny w moim życiu - zwłaszcza w pracy.
Istnieje wiele metod radzenia sobie ze stresem i od lat staram się stosować wszystkie z poniżej wymienionych.

Metody wykorzystujące zasoby zewnętrzne
  • sport, medytacje, masaże
  • muzyka, film, książka, malowanie
  • inni ludzie czyli rozmowa, wspólne spędzanie czasu
  • śmiech i relaks i sen

Metody wykorzystujące zasoby wewnętrzne
  • pozytywne myślenie, afirmacje, wizualizacje
  • budowanie dystansu, wzmacnanie pewności siebie
  • deprecjonowanie porażek, niwelowanie perfekcjonizmu
  • samoakceptacja i rozpoznanie swoich mocnych i słabych stron

Wrócę na moment do medytacji. To temat na osobny post - teraz wspomnę tylko o magicznym działaniu jogi i ćwiczeń oddechowych. Trenowałam Pranajamy przez kilka miesięcy a efekty obserwowałam już po kilku sesjach. Pranajamy - czyli ćwiczenia oddechowe spowalniające i rytmizujące oddech pomagają się zrelaksować i wejść w stan medytacji. W moim przypadku najlepiej działają Pranajamy połączone z wizualizacjami i powtarzaniem afirmacji.

Z początku dbanie o oddech i wizualizowanie w głowie obrazów przy jednoczesnym powtarzaniu zdań - może wydawać się trudne, jednak po kilku treningach czynności te wykonuje się automatycznie i lekko.
A efekt jest fenomenalny!
Najlepsze jest to, że medytacje i ćwiczenia oddechowe można wykonywać w pracy - np w toalecie:) Może to mało romantyczna okolica, ale w końcu mamy wizualizacje ;)

Zdradzę jeszcze kilka dziwnych i nieco śmiesznych - ale skutecznych metod.
  1. Maria - która uczyła mnie technik oddychania pokazała mi kiedyś co robi, gdy zostaje doprowadzona do białej gorączki a musi "trzymać fason". Maria zawsze ma w torebce chusteczki. Będąc w furii wyciąga chusteczkę i z całej siły wydmuchuje nos - choć oczywiście nie ma kataru:) Energiczne dmuchanie nosa, albo kichanie to rewelacyjna metoda do zniwelowania napięcia.
  2. Maria lubi też czyścić żakiet - czyli w mocny i energiczny sposób otrzepywać rękawy - na których oczywiście nie ma żadnych śmieciuchów. Metody Marii są idealne w sytuacjach w których dosłownie "nas nosi" ale nie możemy wyjść ani wyrazić swojej opinii (rozmowa z Dyrektorem czy Panią w Urzędzie Skarbowym...).
  3. Trzecią "dziwną" metodą jest wypisanie aktualnych emocji, lęków, stresów i obaw na kartce lub w pliku. Pisać trzeba spontanicznie i szybko tak by przelać na kartkę strumień zestresowanej świadomości. Samo zmaterializowanie emocji zniweluje ich znaczenie. Opisywałam już ten sposób kilka postów temu. Radzę tylko - dobrze schowajcie to co napiszecie inaczej jest spora szansa na urlop w kaftanie.
Ok, idę potrenować jedną z metod - czyli SEN:)

Dobranoc!