czwartek, 14 listopada 2013

Warsztaty - Relaks częścią mojego życia cz.I

Alleluja! Wczoraj wyszłam z pracy po 8godzinach! Widziałam nawet troche słońca!


Obserwując zachodzące promienie - pędziłam na warsztaty o nazwie "Relaks - częścią mojego życia". Podczas prawie 2,5godzinnych zajęć ćwiczyliśmy metody, które łączą:
  • relaksację,
  • wizualizację,
  • taniec naturalny,
  • pracę z ciałem,
  • afirmację,
  • ćwiczenia oddechowe,
  • automasaż
Postaram się najpierw opisać jak wyglądały same warsztaty i co dokładnie robiliśmy a potem odniosę się do tego co zadziało się w mojej zestresowanej głowie i umęczonym ciele :)

Zaczęliśmy od rundy zapoznawczej podczas której każdy powiedział swoje imię, oczekiwania względem zajęć i określił w przyblizeniu aktualny poziom stresu w skali 1-100%.

Mój wynosił jakieś 50% - praca jeszcze bulgotala w głowie i nie chciała przestać. Spodobało mi się, gdy prowadząca zachęciła nas by być TU i TERAZ i pozwolić myślom przychodzić i spokojnie dryfować w głowie. 
Takie swoiste przyzwolenie sprawiło, że te natrętne myśli mniej przeszkadzały, mniej drażniły.

Po tym rozpoczęliśmy właściwe zajęcia - każdy stanął w wybranym przez siebie miejscu - mając stopy rozstawione na szerokość miednicy.Prowadząca puściła muzykę i zachęciła do tego by poczuc siebie i swój ciężar całym ciałem. Uświadamialiśmy sobie nasz byt, obecność i miejsce na tym konkretnym skrawku ziemi. 

Nastepnie zaczęliśmy się delikatnie bujać, na lewo i na prawo, na lewo i na prawo...w swoim tempie, mając zamknięte oczy.
To było jak trans, ale najlepsze było dopiero przed nami! 
Prowadząca swoim kojącym głosem i bardzo ładnie wypowiadanymi zdaniami opisywała kolejne ruchy. 

Najpierw puściliśmy stawy skokowe tak by nasze ruchy były bardziej miękkie. Potem poluzowalismy kolana, miednicę, ramiona, łokcie, szyję i głowę. Ciągle z zamknietymi oczami, ruszalismy się do muzyki zgodnie z dochodzącym jakby z zaświatów głosem instruktorki. Nasze ruchy były coraz szybsze i coraz mniej logiczne. Ciałem rządził chaos!

Dobrze, że potem była chwila pauzy - z powrotem ruszaliśmy sie tylko stopami, na boki. W tym wszystkim ważną rolę odgrywał oddech - on nas dodatkowo relaksował i wprowadzał w poczucie transu. 


Prowadząca opowiadała nam następnie o stawach- mieliśmy je sobie wyobrazić w naszym ciele- te najmniejsze w palcach stóp, potem łokcie, czy kolana. Wyobrażaliśmy sobie ciepłą maź jaka je wypełnia i daje nam możiwość ruchu.

Potem powoli, stopniowo przeszliśmy w taniec podczas którego koncentracja skupiała się właśnie na stawach.
Słyszeliśmy wskazówki:
"oddychaj", 
"poczuj się TU i TERAZ"
"ruszaj się swobodnie i naturalnie"
"pozwól sobie na odprężenie"
"niech Twoje ciało rusza się samo"
"...jakkolwiek to wygląda, cokolwiek to znaczy"

Ale to było fajne doznanie!

Po kilku piosenkach- prowadząca poprosiła żebyśmy wyobrazili sobie, że jesteśmy indiankami na szczycie skały (na zajęciach były same kobiety). Z głośników popłynęły dzikie, fenomenalne dźwięki, bębny, okrzyki i jakaś odległa melodia. Z każdą sekundą piosenka nabierała kolorów, rytmów i tempa.

Naprawdę nie wiem jak to się stało, ale po chwili skakałam w długich czarnych warkoczach, w pyle i pełnym słońcu! Czułam się jak indianka na wysuszonej, czerwonej i porośnietej chaszczami skale!:) Wtedy też pozwoliłam sobie otworzyć lekko oczy i widziałam, ze inne osoby też "odleciały".

Ah to była moja ulubiona część:)




Kolejnym krokiem było wyobrażenie sobie siebie jako marionetki, bezwładnej, bezradnej, rzucanej na boki, w przód, w tył, bez żadnej kontroli i wpływu na to co się dzieje (w gorszych chwilach dokładnie tak się czuję więc odnalazłam sie w tej roli:) )

Uff... w tym momencie minęło jakieś 60min zajęć.

Prowadząca poprosiła nas nastepnie by usiąć na karimatach i wziąć koce. Rozpoczęliśmy ćwiczenia oddechowe na siedząco a nastepnie na leżąco. Oddychając i wsłuchując się we własne ciało powoli rozpoczynaliśmy ostatni etap zajęć: medytację i wizualizację.

Prowadząca zabrała nas do pięknego i pachnącego ogrodu pełnego kwiatów, owoców i motyli. I....właśnie wtedy zaczęłam coraz mniej słyszeć, jeszcze mniej rozumieć... odpłynęłam.

Zbudziło mnie moje własne chrapnięcie (!). Wróciłam do rzeczywistości akurat kiedy instruktorka wyprowadzała nas z ogrodu.

Powoli, we własnym tempie wrócilismy do siebie.

Zajęcia pozwoliły mi się maksymalnie zrelaksować ale dały też radość z poznania czegoś nowego. Nigdy wcześniej nie próbowałam choreoterapii więc odkrywałam zupełnie nowe obszary! 

Po powrocie do domu byłam wyciszona, zrelaksowana, zadowolona i było mi baaaaaaaaaaaardzo błooooooooooogo.

Te zajęcia sprawdzą się zwłaszcza dla osób lubiących wizualizacje i szczyptę szaleństwa.

Za tydzień czyli 21.11- idę znowu! Juz nie mogę się doczekać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz