niedziela, 24 listopada 2013

Kodeks niepicia na imprezach

Odkąd niepiję - bardzo ograniczyłam liczbę wyjść do pubów, klubów czy na domówki. Są jednak sytuacje, kiedy opuszczenie wyjścia przysparza mi więcej strat niż zysków i wtedy decyduję się iść. Takie sytuacje mieszczą się najczęściej w 3 obszarach:
1. Gdy przyjaciel chłopaka ma urodziny, odbywa się impreza przebierana (które uwielbiam), impreza odbywa się z konkretnego powodu (np. wesele) lub organizowana jest domówka.

Jestem w związku i kiedy znajoma ekipa organizuje wyjście to bardzo często mój facet idzie beze mnie. Akceptuje to i rozumie. Są jednak okazje, gdy robi mi się przykro na myśl, że na imprezie wszyscy siedzą parami, świętują urodziny przyjaciela a mój kochany siedzi sam... W takiej sytuacji decyduję się pójść z nim. On nie wywiera presji, w takich sytuacjach decyzja jest wyłącznie moja.
Na panieńskie nie chodzę, na wesela już (niestety) tak. Nie lubię wesel i traktuję to jak obowiązek. Disco polo przyprawa mnie o mdłości, podobnie jak pijani wujkowie pożerający śledziki,

Jeśli chodzi o domówki to chodzę na niewiele z nich. Odmawiam wtedy, gdy impreza ma polegać na siedzeniu i chlaniu. Wtedy to strata czasu.
Mam jednak znajomą parę, która zawsze wymyśla jakieś zabawy typu kalambury, albo gry karciane, które potrafią doprowadzić mnie do łez ze śmiechu:)

2. Koncerty
Kiedy odbywa się koncert (ostatnio byłam na Marii Peszek) - to nie zważam na lejący się wokół alkohol. Cieszę się jak głupia z obcowania z "moją gwiazdą" i daję się porwać muzyce. Nie zgadzam się z terapeutycznym zakazem chodzenia na koncerty. Wolałabym, żeby wokół ludzie pili soki, ale to nie zmienia faktu, że z koncertów wychodzę mega zrelaksowana i naładowana energią. Nie muszę chyba dodawać, że na after-party nie zostaję, gdy kończy się ostatni bis - mnie już nie ma.


3. Imprezy firmowe, bankiety, targi
To najtrudniejszy obszar bo odmówienie wyjścia niby nie rodzi konsekwencji, ale tak naprawdę pozycję w korporacji buduje się na relacjach.
Kariera jest dla mnie bardzo ważna, a po każdej imprezie firmowej okazuje się, że dużo szybciej i sprawniej załatwiam tematy.
W firmie średnio 2 razy w miesiącu wyjeżdżam do Klientów, ostatnio 3dni siedziałam w Wawie, w styczniu jade na Targi do Londynu. Na takich wyjazdach oczywiście pojawia się alkohol, ale nie zrezygnuję z wyjazdów bo one bardzo pozytywnie wpływają na układy w firmie.


W trakcie lat abstynencji wypracowałam swoisty kodeks, który stosuję na imprezach. To nie są sztywne zasady, raczej zbiór zachowań, które pomagają mi uniknąć złego samopoczucia wynikającego z obcowania z alkoholem:

Przede wszystkim zawsze zachowuję uważność i obserwuję co się ze mną dzieje. Przez cały czas imprezy czujnie obserwuję siebie i mój poziom stresu.

1. Kiedy zauważam u siebie irytację i wkurzają mnie pijane gadki - momentalnie wychodzę. Zawsze jestem autem więc to nie stanowi problemu. Facet albo zostaje albo jedzie ze mną. Dla mnie to krótka piłka- zaczynam się źle czuć- biorę kurtkę i mnie nie ma.

2. Zawsze mam coś w szklance - jak ktoś pyta czy coś piję odpowiadam: "już mam" i pokazuję szklankę. Nikt nie wpada na to, że to sam sok i mam święty spokój.

3. Nie spuszczam szklanki z oczu, żeby ktoś nie wpadł na genialny pomysł dolania wódy.

4. Zawsze przychodzę jakieś 2godziny po rozpoczęciu imprezy. Wtedy wszyscy już są po pierwszej fali toastów i nie mają parcia na wspólne "Mazel Tov"

5. Jeśli ktoś mnie namawia, pyta czemu nie piję, odpowiadam krótko, bez kłamania. Jeśli ktoś nie odpuszcza i dopytuje dalej - ostrzegam, że jesli nie przestanie to wyjdę. Nie zdarzyło mi się, bym musiała wyjśc, ale wierzcie mi- wyszłabym bez problemu.

6. Dużą część czasu spędzam na parkiecie - uwielbiam tańczyć i to dla mnie zawsze chyba najprzyjemniejsza część wieczoru.

7. Na weselach wychodzę na spacery. Mówię, że idę się przewietrzyć i znikam na dłuższy czas (nawet godzinę). Spaceruję, rozmawiam przez telefon i spędzam czas po swojemu. Wesel nie znoszę, ale czasem to nieuniknione.

8. Zawsze kątem oka obserwuję pijane osoby. Nie chcę dopuścić by ktokolwiek wylał na mnie piwo czy wódkę.

9. Nie tańczę i nie gadam z pijanymi. Wyjątkiem są imprezy firmowe podczas których - rozmawiając z pijanymi dowiaduję się ciekawych informacji... :D

10. Dużo rozmawiam i bardzo dużo żartuję, uwielbiam gdy na imprezach jest wesoło aż mnie boli brzuch ze śmiechu. Jeśli tego nie ma to patrz pkt1 - wychodzę :)

11. Następnego dnia doceniam to, że nie mam kaca, wróciłam autem, jestem trzeźwa i spędziłam fajny czas bez alkoholu.


Imprezuję w sposób "uważny" pamiętając, że jestem alkoholiczką.
Wychodzę średnio raz na miesiąc i od kilku lat opisany "kodeks" mi się sprawdza.

Zauważyłam też, że wbrew temu w co tak mocno wierzyłam wcale nie wszyscy chleją. Podczas picia, byłam święcie przekonana, że absolutnie wszyscy się upijają i abstynencja jest niemożliwa.
Teraz zauważam, że ludzie piją, ale niekonieczne się upijają. Podczas wyjść znajomi piją jedno, dwa piwa i nie mają potrzeby zamawiać więcej!
A ja naprawdę myślałam, że wszyscy pija jak ja- "5piw, wódka i zgon".
Na domówkach zawsze zdarzy się jeden komandos, który zalegnie na polu walki, ale to jest jedna osoba z kilkudziesięciu!
Heh pewnie w przeszłości to ja byłam tym komandosem, choć wydawało mi się, że tak kończą zabawę wszyscy.


W miniony piątek byłam na wyjściu frmowym, zajechałam na 23, bawiłam się do 2:30 a w sobotę z uśmiechem opowiadałam chłopakowi co fajnego się działo.
Kwestia obcowania z alkoholem to ciężki i bardzo indywidualny temat. Mam 29lat i mieszkam we Wrocławiu - "w mieście spotkań".
Całkowita rezygnacja z wyjść mi nie służy, wtedy czułabym się jak inwalidka, niczym bohaterka "Szkarłatnej litery".
Grunt to obserwacja siebie i szybka reakcja, kiedy zaczynam się denerwoać lub łapać doła. Na razie to mi służy.

2 komentarze:

  1. ho ho! Imponujący, dopracowany w szczegółach kodeks. Robi wrażenie(pozytywne!)
    Ja, będąc w terapii, łamałem prawie wszystkie zalecenia terapeutów. Dziś podchodzę do tematu zupełnie inaczej. Używam intuicji, słucham głosu rozsądku i przede wszystkim przestałem się bać w sytuacjach gdy alkohol jest w koło mnie. To się nie stało samo ani na zawołanie czy na mocy jakiegoś postanowienia. Po prostu zostało mi to zabrane, znikło. Sprawdziło się po prostu co Bill W. dr Bob i reszta ze 100 alkoholików zawarli w książce "Alcoholics Anonymous"... Fajna, dość nietypowa książka. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że na blogerze nie ma opcji "lubię to" -kliknęłabym to pod Twoim komentarzem:) Bardzo podoba mi się Twoje podejście - jest mądre i dalekie od fanatyzmu, którego nie znoszę:) Dzięki!

      Usuń