Podobnie ze mną - nie mam szans wrócić do kontrolowanego picia i do końca życia muszę się pilnować.
Od kilku dni mam cięższy czas - mój kochany wyjechał i pierwszy raz odkąd nie piję - jestem "sama w domu".
W miniony weekend sytuacja była IDEALNA: sobota, puste mieszkanie, wyczerpanie po tygodniu zapierdzielu... nie trzeba było wiele by odezwał się (nie)mały głód.
Zauważyłam, że od ponad roku jestem w zawieszeniu - z tym, że nie piję jest mi ciężko, z tym, że miałabym się napić jest mi jeszcze gorzej. Nie mam wątpliwości, że nie istnieje coś takiego jak "jeden raz" i picie "towarzyskie". Przerabiałam to zbyt wiele razy.
Inna rzecz, że jeśli się złamię to będzie mi po prostu wstyd, żal i znów będę żyć w kłamstwie - bo bym się do tego nikomu nie przyznała.
Dodatkowo - straciłam cały komfort picia - to już nie jest beztroskie i luzackie odreagowanie. Teraz to gorycz i poczucie porażki - od pierwszej kropli.
Paranoją tej choroby jest to, że mimo, iż wiem, że wino mi w niczym nie pomoże, a wręcz pogorszy mój stan - nadal go pragnę...
Ok - czas uskutecznić zalecenia grupy - czyli zrobić dla siebie coś relaksującego i przyjemnego:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz