niedziela, 25 stycznia 2015

nie do Poznania

Życie  na trzeźwo nie jest łatwe.
Wydawało mi się, że wystarczy przestać pić i wtedy wszystko się poukłada.

Jest wręcz odwrotnie - po odstawieniu kieliszka wreszcie zobaczyłam jak żalośnie żyłam, ile krzywd wyrządziłam i jak bardzo upośledzona emocjonalnie byłam. Stres, strach i lęk były moimi podstawowymi emocjami, które wcale nie zniknęły po zaprzestaniu picia. Co gorsza na trzeźwo totalnie nie umiałam sobie z nimi radzić!
Lata terapii zrobiły tu swoje i teraz wahania (paranoidalny lęk vs. absolutna radość) zdarzają się bardzo rzadko jednak ciągle muszę na siebie uważać i obserwować (jak to mówił Adam) "co tam mi się w środku dzieje".

Minęły mi już 3 lata abstynencji (zapomniałam się tym pochwalić wcześniej) a ja ciągle z jedną rzeczą mam problem. Imprezy.

Żeby było jasne - ja już praktycznie nie wychodzę (może 3 razy w roku na impreze firmową i jakieś urodziny). Wczoraj jednak mój K. pojechał do Poznanai na imprezę do znajomych. To grupa przyjaciół jeszcze z liceum. Kiedy się spotykają to impreza jest konkretna i generalnie nikt tam nie wylewa za kołnierz.

Nie jeżdżę tam z K. ale nie umiem się wyzbyć tego poczucia krzywdy i wku*******
Ci znajomi mnie nie znają dobrze i założę się, że gadają między sobą, że jestem dziwna, zostawiam K. samego i nie chcę z nim spędzać czasu.
Poza tym w obliczu tego się dzieje ostatnio (to temat na kolejny post) bardzo chce mi się napić, po prostu! Chciałabym pojechać na taką imprezę i się zresetować a wiem, że nie mogę!
Czasem jak wczoraj- nie chcę już oglądać filmów, medytować i odreagowywać treningami na siłowni, czasem mam ochotę po prostu to wszystko rzucić i pójść po wino.
Dlaczego nie mogę? Czemu to właśnie mnie musiało spotkać takie cholerstwo? Młoda, ładna, robiąca karierę i nie może wyjść się pobawić?
Co za społeczne inwalidztwo! Wku**** mnie to!

Amen. Powiedziałam.

Wiem, że to typowy bełkot na głodzie, ale wyrzucenie tego z siebie bardzo mi pomaga :)


Zwłaszcza, że jestem już na etapie na którym utraciłam komfort picia. Kiedy wyobrażam sobie, że piję to nie czuję już ulgi - wiem, że byłabym przerażona (tak już było przy ostatnich zapiciach).
Mam wrażenie, że myśli o alkoholu pojawiają się "odruchowo", bo tak się działo przez lata (jest źle? trzeba się napić!) - jednak nie popychają mnie one do żadnych działań - psują mi tylko krew.

No i dlaczego tak mnie wkurza i frustruje co myślą o mnie jego znajomi z Poznania? Czuję, że jest mi przed nimi "głupio". To chyba odzywa się moje niskie poczucie własnej wartości (które de facto wcale nie jest już takie niskie ;)). Eh czeka mnie jeszcze trochę pracy by się wzmocnić i nie przejmować innymi.

Ciężko jest nie pić mając 26-29 lat, ale powtarzam sobie, że lepiej mieć 29 lat i nie pić niż mieć 29 lat i nie żyć.





1 komentarz:

  1. Marta, jestes WSPANIAŁA :) myśle,że doskonale rozumiem Twoje myslenie, refleksje. Czy spotkania ze znajomymi musza wiązać sie zawsze z IMPREZOWANIEM? I do tego zakrapianym? Przeciez mozna inaczej wspolnie spedzać czas. Znam uczucie "alienowania", bo tez raczej unikam spotkań, gdzie wszystko kręci sie wokół żarcia (wesela, obiadki rodzinne, wypady na przysłowiowa pizzę). Ale jest jeszcze kino, kawiarnie, spacery. Może K. kiedys zorganizuje spotkanie ze znajomymi z liceum w innym klimacie niz przy wódeczce. Np. wypad w góry :)

    Ps. Mam nadzieje,ze Twój blog zostanie BLOGIEM ROKU 2014 !!!!!!

    OdpowiedzUsuń