czwartek, 8 maja 2014

Niebiańska niedziela

Ostatnio miałam cięższy dzień, który opisywałam tutaj: Piekielna sobota

Odezwał się u mnie głód, ewidentnie zaniedbałam trzeźwienie więc Bura Kreatura doszła do głosu.
W związku z tym postanowiłam działać i wreszcie poszłam na AA - mimo, że kilka lat temu zraziłam się do meetingów. Powodów było kilka:
  • Pierwszy raz na AA poszłam w wieku ok.24/25lat. Kiedy weszłam na salę wszyscy gapili się zaciekawieni po czym jedna z osób z niedowierzaniem spytała "czy mam na pewno problem, bo grupa otwarta jest w ostatni czwartek miesiąca a nie dziś". Samo przyjście kosztowało mnie gigantyczną ilość stresu i sugerowanie, że może to nie dla mnie - dosłownie wryło mnie w ziemię.
  • Na kolejnej grupie trafiłam na Pana, który mieszkał lata w Kanadzie, wyglądał jak Jabba ze Star Wars,  wiedział wszystko najlepiej i stanowił chodzącą definicję słwa "fanatyk". Na wszystko miał jedną odpowiedź (nie pić - wtedy wszystko samo się rozwiąże), dominował w dyskusjach a jego podejście było delikatnie mówiąc - nieżyciowe.
  • Na jeszcze innym meetingu były same osoby 2 i 3 razy starsze, co też nie ułatwiało dialogu i po prostu sie męczyłam - wyszłam po przerwie.

Ponieważ jednak dopadł mnie kryzys a skończyłam już terapię - musiałam coś ze sobą zrobić:) Wybrałam tym razem grupę kobiecą "Odnowa".
Kiedy weszłam na salę zobaczyłam trzy Panie po 70tce i zaczęłam się zastanawiać czy sobie nie pójść. Nie mam problemu z wiekiem rozmówców - nie chodzi o to, że przeszkadza mi obecnośc osób starszych. Chodzi raczej o poczucie zrozumienia, odmienne problemy, inne podejście do kariery (no bo jak można miec problemy w korpie bedąc na emeryturze:) ), różne cele życiowe itp.
Do tego dochodzi odmienne poczucie humoru, inny styl życia (FB/kwejki/koncerty/muzyka itp).

Oczywiste jest to, że w tematyce trzeźwienia uzyskam wiele mądrości od osób w każdym wieku. Brakuje mi jednak poczucia wspólnoty, śmiechu i zwykłych rozmów o tym co mnie interesuje. Nie chcę się więcej tłumaczyć - mam nadzieję, że moje intencje zostana odczytane prawidłowo.

Wracając do niedzielnego meetingu, siedziałam i udawałam, że jestem zajęta szmartfonem - kiedy nagle do sali weszła moja imienniczka - Marta:)
"Dziwnym trafem" od razu siadła koło mnie, usmiechnęła się i widziałam, że moja obecność też jest dla niej bogosławieństwem :):):)

Oczywiście na przerwie od razu się zgadałyśmy, ma 26lat i więcej nie powiem, żeby nie zlamać zasad poufności.
Poznałam też Olę - lekarkę - świetną babkę.
Ależ super! Nie dość, że posłuchałam wielu naprawdę ciekawych spostrzeżeń to mówiąc np. o moim poczuciu niesprawiedliwości związanym z imprezami (wszyscy w moim wieku imprezują a ja nie mogę) - czułam, że spotykam się ze szczerym zrozumieniem.

Tematem meetingu była szczerość i uczciwość.
Wątkiem, który najbardziej mnie zainspirował do przemysleń była cienka granica między uczciwością a egoizmem - temat jaki poruszyła Ola.

Kiedy jechałam do domu w aucie poleciały mi łzy. Poczułam gigantyczną ulgę. Uświadomiłam sobie, że moje ostatnie kłótnie z chłopakiem i narastające  przeświadczenie, że mnie zawodzi to w przeważającej części moja "wina".
To we mnie narastało niezadowolenie z życia, frustracje, smutek i złość więc znalazłam sobie powody mojego samopoczucia: bo ON ma niepoważne podejście, bo ON nie odkłada na mieszkanie, bo ON bawi się w motocykle, bo ON myśli o odejściu z pracy a przecież dopiero awansował, bo ON ciągle gdzieś biega i go nie ma w domu itp...

On, on, on - a powód był we mnie.

Doprowadzałam do bezsensownych rozmów i traktowałam go niesprawiedliwie, mimo, że wcale sobie nie zasłużył (no, ok może odrobinkę :))

Wystarczyło wrócić na grupę/AA - czyli wrocić na ścieżkę trzeźwienia i nagle TaaaaDaaaam! Olśnienie!
Od zeszłej niedzieli czuję lekkość w klatce piersiowej - inaczej mi się oddycha!


A morał z tej historii jest taki, że...
  • nie mogę dopuszczać do przerw w trzeźwieniu – czyli uczestniczyć w AA/grupach co najmniej raz w miesiącu (opcja minimum)
  • zanim zacznę przedstawiać moje zarzuty i pretensje chłopakowi - zastanowię się czy to faktycznie zasadne (bo może moja frustracja znów dochodzi do głosu i szuka winowajcy) 
  • powinnam pogadać z chłopakiem, uświadomić mu przyczynę mojego zachowania i przyznać się do błędu... ehższ… ;)

4 komentarze:

  1. Fajne doświadczenie. Ja byłem w życiu na jakichś kilkuset spotkaniach AA. W 2 krajach, w 3 językach. Zetknąłem się tam z całą paletą charakterów, temperamentów, postaw, doświadczeń. Miałem różne uczucia - pozytywne i negatywne. Mnóstwo razy byłem zaskakiwany. Warte zaakcentowania jest to, że takich ludzi, w takim zestawie (różny wiek, różne wykształcenie, różne pozycje zawodowe) czasami nie łączyło nic oprócz zabójczej miłości do picia... Czyżby? :) Stopniowo zacząłem odkrywać, że mamy dużo więcej wspólnego niż mi się zdawało. Profesor i osoba po podstawówce. Bezrobotny i menedżer międzynarodowej korporacji. Multirecydywista i policjantka. Lekarz, psycholożka i ludzie, którzy pewnie nie raz byli ich pacjentami/klientami. Ateista i fanatyk religijny. Osoby nadpobudliwe i bezczelne przy jednym stole z nieśmiałymi i wycofanymi. Różne języki, różne gwary, dialekty, socjolekty, czasem slangi. Wszyscy połączeni wspólnym problemem. Ale na szczęście także wspólnym rozwiązaniem tego problemu. Jedna rodzina - czasem dziwaczna, na pewno nietypowa. Tego się nie da opowiedzieć ani przekazać. To trzeba przeżyć. I warto - moim zdaniem:)
    Pozdrawiam :)
    Dzięki, że piszesz! Grafiki też fajne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że wiem o czym mówisz- przeżywałam podobne zaskoczenie na terapiach słuchając np. więźnia - recydywisty, starszej, rozwiedzionej Pani czy faceta koło 50tki, który notorycznie zdradzał żonę... wszyscy przeżywali, odczuwali i opowiadali w identyczny sposób jak ja. W ich głowach zachodziły procesy takie jak u mnie a ich myślenie definiowały mechanizmy jakie rozpoznawałam u siebie:) To jest NIESAMOWITE!

      W gronie tych skrajnie różnych ode mnie i zarazem bardzo mi bliskich osób czułam się zaskakująco dobrze. Tęsknię za terapią bo zdążyłam się z grupą naprawdę zarzyjaźnić - jak mówisz - była z nas taka dziwna, pokręcona rodzinka:)

      Teraz po prostu szukam kogoś z kim mogłabym utrzymać kontakt po samym meetingu. Chciałabym poznać kogoś kto też nie pije i z kim będą mnie łączyć zwykłe życiowe sprawy, podobny dowcip i styl życia:) Tak po prostu - żeby czasem wyskoczyć na kawę na miasto.

      Usuń
  2. Ja przez jakieś 2 lata szukałem po terapiach i mityngach znajomych, przyjaciół. Może to ja jestem przyczyną, nie wiem, ale niewiele osób, z którymi spędzam wolny czas, tak poznałem. Może to moje wady cały czas mnie odgradzają od tych ludzi. Mam za to sporo znajomych niealkoholików/nienarkomanów (wśród tego grona jest być może kilku początkujących, nie wiem na pewno, bo i skąd) i dzięki programowi AA dobrze mi się dziś wśród nich funkcjonuje bez rozluźniacza, którego oni czasem potrzebują się napić żeby pogadać, odstresowac się. Ja na terapiach a jeszcze bardziej ze sponsorem, nauczyłem się takiej otwartości, że nie potrzebuję już dziś mieć 3 promili, żeby kogoś przytulić, powiedzieć coś miłego, przyznać się do słabości, zwierzyć się itd. Próbowałem odnaleźć się wśród stuprocentowo trzeźwego towarzystwa, na imprezach organizowanych w środowiskach trzeźwościowych ale to nie dla mnie. O True Detective z nimi nie pogadasz if you know what I mean. ;) Dla mnie AA to miejsce gdzie czerpię i staram się dawać coś duchowego. Uważam bardzo na to żeby nie szukać tam kumpli ani nie daj Boże miłości, bo to się często kończyło tragicznie u naszych koleżanek i kolegów. Jeden alkoholik to tykająca bomba a dwoje to już mały magazyn amunicji(chociaż oczywiście istnieją szczęśliwe związki alkoholików oraz nawiązują się prawdziwe przyjaźnie). Siłą AA jest, wg mojego doświadczenia, jego program a nie same spotkania. Wiem, że to może brzmieć bardzo skrajnie, ale jest takie powiedzonko: Jeśli wydaje ci się, że wszyscy na twoim mityngu AA się lubią, to widocznie za rzadko chodzisz na mityngi ... ;) Ja chodzę na mityngi, bo ktoś mi dał kiedyś(pokazał i poprowadził) rozwiązanie problemu alkoholizmu i elementem mojego rozwoju jest to żeby oferować to kolejnym nieszczęśnikom. Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale mi sie czyta Twoje wypowiedzi, Marta- jestes wyjatkową babką. Na problem z obwinianiem innych , tzw. "czepianiem się" cierpi mnóstwo osób i wcale nie trzeba chorować na alkoholizm! Sporo ludzi nie ma wglądu we własne emocje, nie żyje świadomie. A do świadomego życia potrzebny jest wgląd w siebie, co dają nam terapie, ale również rozmowy z mądrymi osobami. Ludzie nie zastanawiaja się często nad praqdziwymi motywacjami swoich decyzji, zachowań i to często staje się źródłem błędnych decyzji, a co za tym idzie - frustracja, niezadowolenie, obwinianie innych.
    Od dawna staram się stosować pewna zasadę, która pomaga mi zwłaszcza w podejmowaniu ważnych decyzji (kiedy nie wiem,którą drogą dalej iść). Odnoszę sie do emocji, jakie towarzyszyłyby mi po wybraniu "danej opcji". Marta, piszesz np. o strachu, czy poczuciu winy- oczywiście te emocje z pewnościa nie powinny towarzyszyć przy podjęciu decyzji. Wiem,że przy podjęciu dobrej, słusznej decyzji muszę czuć entuzjazm, spokój, podniecenie, chęć działania. Jesli te uczucia się nie pojawiają, a zaczynam teoretyzować (że warto to zrobić,bo.... że jest tyle argumentów, by "to" zrobić itp), zatrzymuję się i nie wchodze w to, bo nie jest "moje". Musze czuć,że naprawdę JA TEGO CHCĘ. A nie kieruje mną poczucie winy, lęki, mądrości-argumenty innych ludzi.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń