Ostatnio miałam cięższy dzień, który opisywałam tutaj:
Piekielna sobota
Odezwał się u mnie głód, ewidentnie zaniedbałam trzeźwienie więc Bura Kreatura doszła do głosu.
W związku z tym postanowiłam działać i wreszcie poszłam na AA - mimo, że kilka lat temu zraziłam się do meetingów. Powodów było kilka:
- Pierwszy raz na AA poszłam w wieku ok.24/25lat. Kiedy weszłam na salę wszyscy gapili się zaciekawieni po czym jedna z osób z niedowierzaniem spytała "czy mam na pewno problem, bo grupa otwarta jest w ostatni czwartek miesiąca a nie dziś". Samo przyjście kosztowało mnie gigantyczną ilość stresu i sugerowanie, że może to nie dla mnie - dosłownie wryło mnie w ziemię.
- Na kolejnej grupie trafiłam na Pana, który mieszkał lata w Kanadzie, wyglądał jak Jabba ze Star Wars, wiedział wszystko najlepiej i stanowił chodzącą definicję słwa "fanatyk". Na wszystko miał jedną odpowiedź (nie pić - wtedy wszystko samo się rozwiąże), dominował w dyskusjach a jego podejście było delikatnie mówiąc - nieżyciowe.
- Na jeszcze innym meetingu były same osoby 2 i 3 razy starsze, co też nie ułatwiało dialogu i po prostu sie męczyłam - wyszłam po przerwie.
Ponieważ jednak dopadł mnie kryzys a skończyłam już terapię - musiałam coś ze sobą zrobić:) Wybrałam tym razem grupę kobiecą "Odnowa".
Kiedy weszłam na salę zobaczyłam trzy Panie po 70tce i zaczęłam się zastanawiać czy sobie nie pójść. Nie mam problemu z wiekiem rozmówców - nie chodzi o to, że przeszkadza mi obecnośc osób starszych. Chodzi raczej o poczucie zrozumienia, odmienne problemy, inne podejście do kariery (no bo jak można miec problemy w korpie bedąc na emeryturze:) ), różne cele życiowe itp.
Do tego dochodzi odmienne poczucie humoru, inny styl życia (FB/kwejki/koncerty/muzyka itp).
Oczywiste jest to, że w tematyce trzeźwienia uzyskam wiele mądrości od osób w każdym wieku. Brakuje mi jednak poczucia wspólnoty, śmiechu i zwykłych rozmów o tym co mnie interesuje. Nie chcę się więcej tłumaczyć - mam nadzieję, że moje intencje zostana odczytane prawidłowo.
Wracając do niedzielnego meetingu, siedziałam i udawałam, że jestem zajęta szmartfonem - kiedy nagle do sali weszła moja imienniczka - Marta:)
"Dziwnym trafem" od razu siadła koło mnie, usmiechnęła się i widziałam, że moja obecność też jest dla niej bogosławieństwem :):):)
Oczywiście na przerwie od razu się zgadałyśmy, ma 26lat i więcej nie powiem, żeby nie zlamać zasad poufności.
Poznałam też Olę - lekarkę - świetną babkę.
Ależ super! Nie dość, że posłuchałam wielu naprawdę ciekawych spostrzeżeń to mówiąc np. o moim poczuciu niesprawiedliwości związanym z imprezami (wszyscy w moim wieku imprezują a ja nie mogę) - czułam, że spotykam się ze szczerym zrozumieniem.
Tematem meetingu była szczerość i uczciwość.
Wątkiem, który najbardziej mnie zainspirował do przemysleń była
cienka granica między uczciwością a egoizmem - temat jaki poruszyła Ola.
Kiedy jechałam do domu w aucie poleciały mi łzy. Poczułam gigantyczną ulgę. Uświadomiłam sobie, że moje ostatnie kłótnie z chłopakiem i narastające przeświadczenie, że mnie zawodzi to w przeważającej części moja "wina".
To we mnie narastało niezadowolenie z życia, frustracje, smutek i złość więc znalazłam sobie powody mojego samopoczucia: bo ON ma niepoważne podejście, bo ON nie odkłada na mieszkanie, bo ON bawi się w motocykle, bo ON myśli o odejściu z pracy a przecież dopiero awansował, bo ON ciągle gdzieś biega i go nie ma w domu itp...
On, on, on - a powód był we mnie.
Doprowadzałam do bezsensownych rozmów i traktowałam go niesprawiedliwie, mimo, że wcale sobie nie zasłużył (no, ok może odrobinkę :))
Wystarczyło wrócić na grupę/AA - czyli wrocić na ścieżkę trzeźwienia i nagle TaaaaDaaaam! Olśnienie!
Od zeszłej niedzieli czuję lekkość w klatce piersiowej - inaczej mi się oddycha!
A morał z tej historii jest taki, że...
- nie mogę dopuszczać do przerw w trzeźwieniu – czyli uczestniczyć w
AA/grupach co najmniej raz w miesiącu (opcja minimum)
- zanim zacznę przedstawiać moje zarzuty i pretensje chłopakowi - zastanowię się czy to faktycznie zasadne (bo może moja frustracja znów dochodzi do głosu i szuka winowajcy)
- powinnam pogadać z chłopakiem, uświadomić mu przyczynę mojego
zachowania i przyznać się do błędu... ehższ… ;)